Antoni Kroh
Za tamtą górą
Wspomnienia łemkowskie
Wydawnictwo Iskry
Warszawa 2016
ISBN 978-83-244-0449-0
s. 300
Mój ulubiony etnograf nie zawodzi! Wszystkim ludziom o otwartych umysłach, ciekawych świata i miłujących sprawność pióra polecam z całego nie tylko tę książkę Antoniego Kroha. Zacząłem od "Sklepu potrzeb kulturalnych" i nie mogę się zatrzymać...
Autor, jak nikt, potrafi pisać o kulturze i sztuce ludowej. Zawsze też staje po stronie słabszego i skrzywdzonego, co nie znaczy, że jest bezkrytycznym "Janosikiem". Choć w pisanie o Podhalu i góralach podhalańskich włożył dużo serca, to ma tam, delikatnie mówiąc... w plecy.
Ta książka też baców i gazdów spod samiuśkich Tater do niego nie przekona (bo i o o nich też jest). Kroh już tak ma, że za co się weźmie, jedzie po bandzie. Najbardziej liczy się z faktami i żeby je pokazać traci czasami dyplomatyczny instynkt.
Tu zajął się Łemkami. Książka jest opowieścią o jego z łemkowskimi sprawami spotkaniach, wzruszeniach i kłopotach. Sam, z dużą dozą kokieterii, nie uważa się za specjalistę od spraw łemkowskich, zwłaszcza, iż zetknął się z tą tematyką dość późno. Ale też - można odnieść wrażenie, że od tych spraw specjalistą jest ten, kto zna najwięcej faktów, bowiem ich interpretacja to do dzisiaj sprawa mocno polityczna.
Łemkowie, lud ruski z - obecnie - polsko-ukraińsko-słowackiego pogranicza, nie byli rozpieszczani przez historię, do czego przyczynili się i Polacy wysiedlając ich z Beskidu Niskiego i Bieszczadów w ramach Akcji "Wisła". Krzywdy tego ludu to jednak nie tylko to, ba to nawet nie jest największa ich krzywda. Ale trzeba wiedzieć, że Łemkowie, cechują się silnymi wewnętrznymi podziałami, głównie ze względu na religię i poczucie przynależności narodowej, bo są Łemkowie-Łemkowie, Łemkowie-Ukraińcy i jeszcze inni.
Każda książka na ich temat, to wsadzanie kija w mrowisko, bo z całą pewnością nie dogodzisz nawet połowie... Antoni Kroh wspomina swoje spotkania z Łemkowszczyzną od czasów kiedy to jeszcze było źle widziane. Wspomina ludzi niezłomnych, wspomina doroczne "Watry". Doprowadza książkę mniej więcej do XXI wieku (z wypadami w późniejsze czasy).
Lektura to pełna humoru, jak na tego autora przystało, ale i przerażająca. Ile złości ludzkiej i bezinteresownej zawiści a także urzędniczego (a nawet kościelnego) oporu musieli przezwyciężyć ci, którzy który chcieli być po prosto Łemkami, mieć prawo do języka i swojej kultury.
Mógłbym pisać o losach cerkwi, cmentarzy, posesji... Ale Kroh zrobił to lepiej i nie co się powtarzać, a trzeba przeczytać.
Na koniec zachwycenie. Autor wspomina, jak próbował doprowadzić do wydania w PRL książki czechosłowackiego aparatczyka Jana Kozaka "Święty Michał". Żadne wydawnictwo się nie zdecydowało, a szkoda! To takie opary absurdu (pisane niby prawomyślnie, "po linii"), że do dziś powalają - Kroh trochę tę książkę opowiada. A może ktoś jednak wyda to teraz? Ja na pewno kupię!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz